środa, 21 listopada 2012

Rozdział II – Nic jej nie będzie… Obudzi się…

Elena zaraz po tym zajściu osunęła się na podłogę. Skończyło się tak, że od tygodnia leży w białym pokoju, podobnym do pokoju Cynthii. Tylko... Ten jest jakiś, przyjemniejszy. Może dlatego, że tutaj jest spokojnie? Nie odczuwa się tu grozy, nieprzyjemnej aury roztaczanej przez zbliżającą się śmierć. Tak, zdecydowanie dlatego. Na szczęście a raczej nie szczęście dzisiaj ją wypisują. Wróci do tego nieprzyjemnego miejsca, w którym od dwóch tygodni leży jej siostra. Delektowała się ciszą i niczym nie zachwianym spokojem, gdy do pokoju weszła drobna osóbka. Wychudzony chłopczyk przysiadł obok niej, i patrzyła na nią swoimi podkrążonymi od płaczu oczkami. Nie odezwał się do niej. Po prostu przyszedł tu by być bliżej siostry. Oczywiście kochał też Cynthię, jednak nieczęsto u niej bywał. Bał się tam przebywać. Szczególnie od kiedy Elena trafiła na szpitalne łóżko. Wiedział, że nie stało jej się nic poważnego lecz dla młodszego brata to za duży stres. Najpierw zginęli jego rodzice a teraz obie siostry są w szpitalu, w tym jedna może umrzeć. Co chłopiec w jego wieku może powiedzieć? Ma dopiero dziesięć lat. Elena ma jedenaście, Cynthia trzynaście. Ile dzieci w ich wieku ma tyle złych doświadczeń?
-Powinieneś odpocząć. Prześpij się. Daję głowę, że długo nie spałeś.-Chris posłał jej jedno spojrzenie i już wiedziała, że nie ma lepszych snów od Cynthii.-Niedługo przyjdzie do mnie psycholog. Wizyta kontrolna czy coś. Ma sprawdzić czy jest ze mną na tyle dobrze by wyjść ze szpitala.-Chłopczyk pokiwał tylko głową, przytulił siostrę, wstał i wyszedł. Szedł teraz szarym korytarzem mijając kolejne sale. Przełknął głośno ślinę, gdy stanął przed salą 218. Nacisnął na szarą klamkę a drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Rozejrzał się po białym pokoju. Na łóżku tej samej barwy leżała młoda, blada postać - jego siostra. Przez dłuższą chwilę obserwował ją z progu. Wyglądała teraz okropnie. Kiedyś pełne życia oczy, tak podobne do oczu mamy, często obserwowały go uważnie kiedy bawił się w piaskownicy. Cynthia nie lubiła towarzystwa. Od zawsze była skryta. Tylko przy rodzicach była odważna. Przy nich czuła się bezpieczna. A teraz? Co zrobi, gdy się obudzi i usłyszy, że nie żyją? Chris szybko wyzbył się tych myśli i podszedł do łóżka siostry. Usiadł na białym taboreciku, który był dla niego za wysoki, więc nogami nie dotykał podłogi. Przez dłuższą chwile wpatrywał się w nią nie świadomie. Otrząsnął się a po jego plecach przeszedł dreszcz, gdy spojrzał na bezwładną rękę, wystającą spod kołdry. Podniósł ją i dopiero wtedy zauważył jaka jej ręka jest zimna. Poczuł się tak jakby dotykał już martwej osoby. W porównaniu do jego ciepłej dłoni, Cynthia mogłaby być śniegiem, który zaraz rozpuści się w rękach chłopczyka. Sprawdził puls by upewnić się, że na pewno żyje. Tak, puls jest ledwo wyczuwalny, ale w tej chwili najważniejsze, że jest. Przycisnął jej dłoń mocniej. Ścisnął jej nadgarstek z całej siły. Beznamiętnie wpatrzył się w jej twarz. Musi odzyskać siostrę. Zdawało mu się, że wyczuwał coraz szybszy puls lecz zawsze kiedy tylko tak pomyślał, puls od razu słabł. W końcu puścił jej nadgarstek. Zawiedziony swoją bezsilnością opadł głową na łóżko. Z jego oczu sączyły się gorzkie strumienie łez. Nagle poczuł coś pod sobą. Jakiś ruch, który był zbyt słaby by ktoś go zauważył, jednak na tyle silny by mógł go poczuć pod grubą warstwą kołdry. Szybko się podniósł i przetarł oczy rękawem. Cynthia miała zmrużone oczy, co oznacza, że przed chwilą zraziło ją światło. Jej usta wypowiadały bezgłośnie słowa: "Pomóż mi...". Nie pohamowany napływ radości który spłynął właśnie na Chrisa został wyrażony głośnym śmiechem. Śmiechem szaleńcza, który przed chwilą dowiedział się czegoś skrajnie niemożliwego, co w jego przypadku się zgadzało. Śmiał się tak a do jego śmiechu dołączył się dziwny dźwięk. Głośne "Piiiipppp!!!" rozniosło się po sali. Nagle drzwi otwarły się z hukiem i wbiegli przez nie lekarze. Odsunęli chłopca i zaczęli reanimować Cynthię. Chris szybko się odwrócił, gdy poczuł czyjąś rękę na ramieniu. Spojrzał na psychologa. Mężczyzna o surowej twarzy i ciemnoszarych włosach, spojrzał na niego zza swoich wielkich okularów. Uśmiechnął się do niego, za pewnie miało wyjść pocieszająco lecz mężczyzna był wyraźnie z czegoś zadowolony a jego równie szare jak włosy - oczy wyrażały szaleństwo i... I coś czego Chris nie umiał określić.
-Nie martw się, nic jej nie będzie. Gwarantuje, że się obudzi.-Powiedział niskim głosem.-Chodź do mojego gabinetu. Napijesz się herbaty.-Dodał a Chris tylko pokiwał głową. Nie zastanawiając się nad tym wstał i poszedł za psychologiem, który powiedział mu, że nazywa się Henryk Croftwood. Po drodze spotkał Elenę. Mężczyzna zdawał się nie cieszyć na jej widok. Zresztą wzajemnie.
-Dokąd idziesz braciszku?-Zapytała nie obdarzając mężczyzny spojrzeniem. Ba! Ona go zupełnie zignorowała.
-Pan psycholog zabiera mnie na herbatę.-Odpowiedział a siostra pokiwała głową. Wskazała ręką, że mogą już iść lecz gdy psycholog się odwrócił bezgłośnie wypowiedziała jakieś słowo, którego niestety Chris nie rozszyfrował. Kiedy wchodził do gabinetu rzucił ostatnie spojrzenie na siostrę, która przyglądała się jak lekarze walczą o życie Cynthii. Twarz Eleny wydawała się teraz obojętna. A każda reakcja, uśmiech czy grymas pojawiał się w zależności czy pojawiały się jakieś dobre lub złe wiadomości. W końcu lekarze doprowadzili Cynthię do jej ostatnio normalnego stanu, czyli potocznie to określając stan warzywa. Elena weszła do niej po całej akcji ratunkowej i usiadła obok. Zamiast coraz lepiej jest coraz gorzej a akcje ratunkowe trwają coraz dłużej, co tylko bardziej przygnębia Elenę. Poprawiła niesforny kosmyk padający na twarz siostry.Ile by dała by ta się wreszcie obudziła. Niestety wciąż słyszała w okół siebie tylko dźwięki maszyn, które podtrzymują Cynthię przy życiu. Wstała lecz po przejściu paru kroków zakręciło jej się w głowie i upadła.

Rozdział I Oni tu są…

-Oni tu są... Są wszędzie...-Mruczała. Elena wystraszona podeszła do siostry.

-Cynthia! Cynthia obudź się! To sen! To koszmar!-Krzyczała nad nią. Wiedziała jednak, że jej nie wybudzi... To trwało od kilku dni... Cynthia pogrążyła się w okropnym śnie... Trwała w śpiączce... Od wydarzenia, które nazywane jest przez nią "Czarnym Dnem"... Tak, mówiła, ale tylko do osób we śnie... Jedynym pocieszeniem było to, iż reagowała na bodźce środowiska zewnętrznego - odczuwała ból i bardzo możliwe, że czasami słyszała co mówią do niej ludzie. Niestety reagowała też na to co dzieje się w jej głowie. Miała już trzy zapaści. A w szpitalu leży dopiero od tygodnia! Lekarze spisali ją na straty. Przenieśli ją do białego oświetlonego pokoju. Codziennie podają podwójną dawkę morfiny. To jednak nic nie zmienia. Tylko wiara jej siostry nakazuje im walczyć. Elena więc przesiadywała całe dnie przy łóżku siostry i patrzyła na rozgrywające się w jej głowie koszmary...
Jestem w ciemnym pomieszczeniu. Siedzę skulona w rogu. Chowam głowę między kolana. Nagle wyczuwam na sobie promienie słońca. Podnoszę głowę a blask bijący z okna rozkazuje mi bym zmrużyła oczy. Wpatruję się długo w jeden nie określony punkt i rozglądam się szybko. Tak... Jestem w swoim pokoju. W pokoju, który należy do mnie od urodzenia. Od trzynastu lat... Stop! Dokładnie trzynaście lat... Tak dzisiaj są moje urodziny... Spojrzałam na kalendarz - osiemnasty maja. Wstałam, i aż podskoczyłam z radości... Moje urodziny! Sprawdziłam godzinę na swoim telefonie. Punkt ósma. Czas na śniadanie. Wyszłam z zagraconego pokoju. Schodząc do kuchni uważała by nie nadepnąć na walające się jeszcze, po wczorajszym przyjęciu - niespodziance zorganizowanym przez mamę (na które nawiasem mówiąc przyjechała cała rodzina), opakowania i wstążki po prezentach. Przy stole siedzieli: tata - popijał czarną ciecz z kubka, siorbiąc przy tym głośno, rodzeństwo - opychające się naleśnikami przygotowanymi przez mamę - która lawirowała obok ich z patelnią co rusz nakładając im kolejną porcję. Usiadłam przy stole, sypiąc sobie dużą porcje płatków czekoladowych. Tata spojrzał na mnie i poprawił okulary. Trochę szalone, wesołe i pełne życia, zielone oczy spojrzały na mnie z troską. Jego miedziane włosy, zawsze roztrzepane, zmierzwił jednym ruchem ręki. Uśmiechnął się do mnie.

-Wszystkiego najlepszego.-Szepnął i wręczył mi małe pudełeczko a raczej szkatułkę. Była ona zielona ze srebrnymi  zdobieniami. Mama ustała obok niego i spojrzała na mnie z uśmiechem. Ma ona czarne jak smoła włosy i tajemnicze, piwne oczy. Ja po niej dostałam oczy, które jednak nie są tajemnicze jak mamy. Według niej mam chytre, kłamliwe oczy. Jednak nie wiem czy jej wierzyć bo powiedziała to po tym jak ukradłam kiedyś ciasteczka i cała umorusana czekoladą kłamałam, że nic o nich nie wiem. Włosy natomiast mam po tacie. Tylko, że moje przypominają bardziej płomienie. Elena wyglądała zupełnie jak mama. Tylko oczy miała inne. Niebieskie, aż nadnaturalnie intensywne. Rodzice mówią, że babcia takie miała. Za to Chris to wykapany tatuś. Tak więc spędziłam dziś bardzo dobry ranek. Popołudniu rodzice wyszli do pracy. Nigdy nie mówili gdzie pracują. Zazwyczaj wracali około osiemnastej tak więc zdziwiłam się gdy drzwi otworzyły się z hukiem o szesnastej. Pierwsza myśl? Może to ze względu na moje urodziny. W końcu mam trzynaście lat. Weszłam w nastoletni wiek. Jednak na pierwszy rzut oka widać było, że coś się stało. Byli cali brudni i podrapani. Zamknęli za sobą drzwi i kazali biec na górę i się pakować. Gdy wchodziłam po schodach usłyszałam tylko jak mówili, że mamy jeszcze trochę czasu. Wyjęłam walizkę spod łóżka i  wpakowałam do niej wszystkie ubrania i słodycze. Do torby spakowałam latarkę, kompas, kanapki i szkatułkę od rodziców. Spojrzała na zegar na ścianie. Punkt siedemnasta. Zeszła na dół. Mama niespokojnie nałożyła wszystkim kolacje, mówiąc, że wyjeżdżamy na wakacje do cioci.  Kiedy zjedliśmy rodzice poszli na górę po nasze rzeczy. Za piętnaście osiemnasta staliśmy w holu. Mamy wyjrzała przez okienko w drzwiach i powiedziała pustym głosem byśmy wracali na górę. I próbowali uciec. Cała była blada. Moja siła i pewność siebie nagle zniknęły. Tata odwrócił się do mnie.
-Wybacz to miał być twój dzień.-Rzekł smutno.-Pamiętaj, że oboje bardzo cię kochamy. Jesteś naszym szczęściem. Tak jak twoje rodzeństwo. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. A teraz leć na górę.-W jego oku pojawiła się łza. Widoczna przez jego okulary. Nie sprzeciwiłam się. Spojrzałam na mamę, która też uroniła łzy. Uśmiechnęła się do mnie słabo. Wytarłam łze i weszłam na górę.  Szybko wyciągnęłam linę ze schowka na schodach, w którym mieliśmy wszystko na wypadek włamania. Chwyciłam specjalny pas, na którym umieszczonych było sześć noży. Razem z liną w dłoniach weszłam do swojego pokoju, w którym czekało na mnie rodzeństwo. Spojrzałam na ich wystraszone twarze. Nie odezwałam się do nich słowem. Gdybym otworzyła usta wydałabym z siebie przeraźliwy pisk, niby okrzyk wzywający pomocy. Odwróciłam się do nich plecami i spojrzałam na hak na ścianie. Przywiązałam do niego jeden koniec liny i wtedy usłyszałam szamotaninę na dole. Kazałam im wyjść przez okno i biec ile sił w nogach. Chwycili linę i powoli zeszli w dół - do tarasu. Wybiegli na ogródek i zgubiłam ich w ciemności. Wyszłam na schody. W ręku trzymałam jeden z noży. Zobaczyłam jak na dole jeden facet całkiem ubrany na czarno, trzymał tatę, mogąc w każdej chwili skręcić mu kark. Wiedziałam, że zginie jeżeli nie zaryzykuje. Strzeliłam. O dziwo trafiłam. Dostał w czoło. Tata spojrzał na mnie zaskoczony dopiero mnie zauważając. Ja jednak patrzyłam się na mężczyznę. Zamienił się on w czarną, gęstą mgłę, która opadła i pozostawiła po sobie czarny proch. Słyszała jak rodzice się kłócą. Mówili coś, że przyjdzie ich więcej, i że trzeba nas ukryć.  W pewnym momencie spytali gdzie jest Elena i Chris - powiedziałam, że kazałam im uciekać i tak zrobili. Tata powiedziała, że ja też muszę iść. Kiwnęłam głową. Zabrałam nóż z górki popiołu i włożyłam do pasa. Wychodząc wstąpiłam do szopy. Zabrałam z niej srebrny łuk i kołczan ze strzałami tego samego koloru. Schowałam obie rzeczy do ukrytej piwnicy. Wróciłam aby biec do bramki i wtedy zobaczyłam olbrzymie czarne ptaki. Wleciały do domu rozbijając okna. Tylko w jednym paliło się światło. W pokoju rodziców. Widziałam jak patrzyli na mnie przez okno. Potem wyszli z pokoju a cały dom wybuchł. Ostatnią sceną jaką widziałam było coś czarnego przebijającego mamę. A potem wszystko spowinął ogień.
-Nie!!!-Krzyknęłam lecz zaraz dosięgła mnie niewidzialna fala, która zwaliła mnie z nóg.
-Kolejny atak!-Krzyknął lekarz pojawiający się obok Eleny. Odepchnął ją od Cynthii. Elena jednak podeszła do siostry z drugiej strony i nachyliła się.
-To tylko sen. Wszystko będzie dobrze. Wybudzisz się.-Powiedziała łagodnie lecz gdy się podnosiła głowa Cynthii obróciła się w jej stronę. Kiedy Cynthia mocno ścisnęła ją za rękę, otworzyła jednocześnie oczy, ukazując samą biel.
-Pomóż mi! Zabierz mnie stąd!-Krzyknęła ochrypłym głosem. Ręka opadła na łóżko, a oczy miała już zamknięte. Elena stała wstrząśnięta łapiąc się za serce.

Informacja 1

Informacja

Chciałabym prosić aby nie kopiować mojego tekstu. Jako autor tylko ja mogę zezwolić na pisanie podobnych opowieści (z udziałem moich bohaterów lub o bardzo zbliżonej fabule).